Dzieci w restauracji – jak pogodzić wszystkie strony?
Opublikowano: 05-09-2018
Obecność dzieci w restauracjach i innych lokalach gastronomicznych jest tak radością i sprawą zupełnie oczywistą, jak i sporym kłopotem – często bez wyjścia. Zacznijmy od radości… Najmłodsi goście generują zysk, mimo, że najczęściej ich zamówienia są albo żadne (ponieważ jedzą z talerza opiekunów), albo znikome (frytki, zupa pomidorowa kosztują niewiele). Nie mniej jednak z dzieckiem z reguły przychodzą dwie osoby dorosłe i to one wypracowują rachunek. Jeśli zatem restauracja, czy kawiarnia jest otwarta na obecność dzieci – winna tak się przygotować, by rodziny przychodziły chętnie, ale także, by zostawały na dłużej, zamawiając kawę i deser po głównym posiłku. Jak to zrobić? Mały plac zabaw, najlepiej taki z płotkiem powinien rozwiązać sprawę. Tam, oprócz zabawek powinna być ściana do rysowania kredą i dzieci będą wniebowzięte. Rodzice też, dlatego następnym razem znowu wybiorą nasz lokal. Milusińscy w lokalu to także straty i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Choć z reguły takie postawienie sprawy wywołuje lawinę mało przyjaznych komentarzy – rodzice często zapominają o tym, że to na nich spoczywa obowiązek opieki i pozwalają na wiele więcej niż byśmy sobie życzyli. Brudne łapki niszczą zatem tapicerkę, a oczywista energia potrafi niejedno stłuc. I kto powinien za to zapłacić?
Tym sposobem wchodzimy na pole minowe, jakim jest temat kłopotów, jakie (czasami, nie zawsze) generują dzieci (a właściwie ich nieodpowiedzialni rodzice) w lokalach gastronomicznych. Wspomniane szkody w postaci zabrudzeń, czy stłuczeń to tak naprawdę najmniejszy z problemów. Wiele więcej szkody potrafią narobić rodzice, którzy pozwalają swoich pociechom na biegi po lokalu i zaglądanie do talerzy innym gościom. W pierwszym przypadku bardzo przeszkadzają obsłudze w wykonywaniu swoich obowiązków, narażając tak siebie, jak i pracowników na przykład na poparzenie zupą, czy kawą. Kelnerzy poruszają się na pamięć swoimi szlakami komunikacyjnymi i rozłożone na podłodze dziecko może spowodować wypadek. Nie mniej rzadkim widokiem są dzieci podchodzące do stolików, gdzie siedzą inni goście. Rodziców to rozczula, gości ma prawo przyprawiać o zniesmaczenie. Kto powinien reagować? Kelner? Z pewnością narazi się na bunt rodzica, ponieważ można śmiało założyć, że jeśli pozwala na takie swawole swojemu dziecku – nie widzi w tym nic złego. To taki mały szantaż emocjonalny – małe dziecko niby może wszystko. Otóż nie może i należy stawiać wyraźne granice.
Jak zatem poradzić sobie z sytuacją, kiedy rodzice nie reagują na krzyki i gonitwy najmłodszych, a inni goście zaczynają unikać naszej restauracji, ponieważ nie mogą w spokoju zjeść? Po pierwsze, mamy pełne prawo do tego, by stworzyć koncept, w którym nie przewiduje się obecności najmłodszych dzieci. Tak robi część lokali np. tych z menu degustacyjnym i z koniecznością dokonania wcześniejszej rezerwacji. Taką informację należy oczywiście jasno zakomunikować wszędzie, gdzie to możliwe. Czyli na stronie internetowej, na kanałach social media i w opisach internetowych. Postawa spotka się najpewniej z krytyką, ale jednocześnie z poklaskiem sporej grupy gości, którzy uważają, że dzieci powinny siedzieć grzecznie przy rodzicach lub zostać w domu. Co dalej? Mniej radykalnym posunięciem jest pominięcie dzieci w ofercie lokalu. Brak krzesełka, zabawek, lizaków i dedykowanego menu powinno zniechęcić dorosłych do zabierania kolejnym razem swoich dzieci do takiej restauracji. Na pytania pracownicy mogą po prostu odpowiadać, że lokal nie ma oferty dla dzieci. Bez wchodzenia w jakiekolwiek dyskusje. Każdy może zbudować taki biznes, na jaki ma ochotę. Znajdą się na to chętni lub nie. Prosta sprawa, która niestety od jakiegoś czasu w Polsce budzi zbyt wiele emocji.
A co kiedy dzieci są jak najbardziej mile widziane, ale ich zachowanie przeszkadza innym? Pracownikom i pozostałym gościom – czyli większości. Nikt nie lubi podchodzić do rodziców, by zwrócić im uwagę. Nie można oczekiwać, że wezmą to na siebie z radością kelnerzy, którzy w sumie mają najciężej. Nie dość, że dzieci im przeszkadzają w pracy to muszą się liczyć z nieprzyjemnościami, jeśli dojdzie do incydentu i jednak poparzą rozbiegane maleństwo. Dobrym sposobem jest umieszczenie w karcie menu, tuż przy propozycjach dań dla najmłodszych, informacji, że rodzice są proszeni, by ich dzieci siedziały przy stole lub na placu zabaw i że tylko oni odpowiadają za ich bezpieczeństwo. Podobna informacja może znaleźć się na placu i w toalecie. Można to napisać z pomysłem: zabawnie lub przewrotnie. Ważne, by zdjąć odrobinę odpowiedzialności z kelnerów. A co z krzykami? Może małe przekupstwo? Informacja, że tylko grzeczne dzieci dostają lizaka na pożegnanie? Tak naprawdę to nie są komunikaty do maluchów. Ich zachowanie jest pochodną tego, na co pozwalają rodzice. Nikt nie ma pretensji, że dzieci piszczą, krzyczą, śpiewają, wołają – to naturalne. Kluczowa jest reakcja dorosłych opiekunów. Ich ignorancja ma prawo budzić sprzeciw. I nie ma sensu nadal udawać, że wszystko jest w porządku.