Premiera książki „Dzieje łakomstwa i obżarstwa”
Opublikowano: 05-06-2019
Już za kilka dni odbędzie się premiera książki „Dzieje łakomstwa i obżarstwa”
Ta książka to pięknie podana, soczysta , aromatyczna i świetnie doprawiona historia jedzenia w wielu wymiarach.
Starannie wypieczona książka, na którą czekali tak gurmandziści głodni wiedzy, jak i spragnieni wielbiciele językowej wirtuozerii. Jak uruchomić ewolucję bezrefleksyjnego jamochłona w świadomego smakosza? Dać mu do przeczytani!
Tak napisał w kilku słowach o książce Paweł Loroch Gastrofaza
Autorka – Agnieszka Stawska – Ostaszewska – dziennikarka, redaktorka Beszamel.pl Niestrudzona popularyzatorka historii kuchni regionalnych i narodowych, autorka „Kuchni kresowej z Podlasia”, nominowanej do Oskara Kulinarnego 2006, współautorka „Atlasu kanapek świata”. W wolnych chwilach pisze klasyczne kryminały ( „Śmierć w klasztorze” 2007 i „Karmiąc zło” 2012) Wielbicielka małej czarnej, ciszy bibliotecznych sal i długich rozmów przy stole.
Newsgastro jest patronem medialnym książki.
Kilka przepisów z książki:
Przepis na mokkę pani Pattey
Kto bywał w Genewie, ten wie, że nie ma nic bardziej frywolnego niż kawa na sposób
szwajcarski. Do filiżanki wsypuje się czubatą łyżeczkę cukru i zalewa mocną kawą po turecku, z
tygielka trzymanego w gorącym piasku (dzisiaj najczęściej jednak z ekspresu), w takiej ilości, żeby
kawa ledwie przykryła cukier. Do tego można dodać tyle samo rozpuszczonej czekolady deserowej
lub po prostu dwie kostki. Miesza się i szybko wlewa schnaps (Alte Zwetschek, czyli śliwowicę z
węgierek, albo wiśniowy Kirsch), co najmniej drugie tyle, co było kawy. Pije się jednym haustem.
Bardzo energetyzujący łyk, świetny po dotleniającej wycieczce.
Obiad w pensjonacie podawano o szesnastej. Hołdowano kuchni francuskiej, więc zapewne
był to posiłek wyborny. Koło dwudziestej pierwszej wszyscy pensjonariusze gromadzili się w
salonie przy kominku i filiżance herbaty. W dziewiętnastym wieku wierzono, że kawa wyzwala w
ludziach dzikie żądze i raczej nie przystoi kobietom, a mężczyznom wieczorami jest wręcz
zabroniona, bo może przywieść ich do apopleksji. Dzisiaj wiadomo, że kawa co najwyżej podnosi
tętno i pobudza w sposób umiarkowany, a pić mogą ją nawet dzieci.
Chory na gruźlicę Słowacki czuł się w Szwajcarii względnie dobrze, dużo spacerował i
chętnie zażywał kąpieli w Jeziorze Lemańskim. Często jadał poza domem. Bywał na balach, gdzie – zaskoczony swoją kondycją – zadziwiał popisami tanecznymi. Chyba był szczęśliwy. Później to
wszystko radykalnie się zmieniło.
Pod koniec życia pisał z Paryża do matki: „Obiad zaś taki pięć złotych mnie kosztuje, bo go
jem u siebie, bo wolę nic nie jeść albo źle jeść, niż duchowi memu ubliżać, włócząc go po
publicznych trakteryjerach, gdzie prawdziwie cierpi godność człowieka, wystawiona będąc jak
ulicznica na mieszanie się z ludźmi, którzy domu swego nie chcą wyświęcić, a wolą za jadłem
chodzić, tak jak chodzą dorywczo za czem gorszem”. Wyłania się z tego postawa niezmiernie
konserwatywna w poglądach.
Swoje gastronomiczne credo Słowacki zawarł w jednym z synowskich listów z roku 1844:
„Albowiem nie o jedzenie chodzi, ale o to, aby kto był zdolny duchem nakarmić i serca przelać
ogniem, upoiwszy je z palących kielichów, i stawiać ciągłe święcone pod nieba błękitem… i takim
jadłem wiązać ludzi, aby więcej nie rozchodzili się, ale zebrani zostali wiecznie, nie mogąc oderwać się od tego który karmi…”.
Z tej perspektywy wydawać by się mogło, że antyromantyk, dosadny krytyk, Witold Gombrowicz musiał tarzać się w niepospolitym obżarstwie i opilstwie. Nic bardziej mylnego. Lubił wino i zdarzyło mu się parę razy wyjść chwiejnym krokiem z podrzędnej kawiarni w Buenos Aires, gdzie miał własny stolik i grywał w szachy, zapewne także na pieniądze. Alkohol jednak przeszkadzał w grze, więc raczej nie nadużywał wina, a za wódką nie przepadał. Jedna z autorek kulinarnych uznała Gombrowicza za zaprzysiężonego herbaciarza, którym wcale nie był. Herbaciarzem lekceważąco przezwała go służba dworska w majątku rodziców, gdzie dorastał. Były to raczej utyskiwania panien podkuchennych, niezadowolonych z ustawicznego parzenia mocnej herbaty dla panicza.
Niewiele osób wie, że w Argentynie Gombrowicz wciąż żył na skraju ubóstwa. Od śmierci
głodowej ratowały go stypy pogrzebowe, na które wkradał się wraz z tłumem żałobników. W swych
dziennikach nazywał to „arystokratycznym jedzeniem trupa”. Od czasu do czasu, w przypływie
gotówki, urozmaicał swą dietę i w dni parzyste jadał jajko na miękko, a w nieparzyste na twardo,
poza tym nic więcej.
Wdowa po pisarzu, towarzyszka jego ostatnich lat życia, Rita Gombrowicz, tak charakteryzuje
męża: „Mówił, że jedzenie to jedna z rzadkich przyjemności w życiu człowieka chorego. Nie
cierpiał koneserów i wybrednych smakoszy. Jadł spokojnie, nie kaprysząc ani w domu, ani w
restauracji. Ale interesował się daniami, i choć tego nie okazywał, czuło się, że jest łakomy, a nawet
ma pewną obsesję na punkcie jedzenia.
W jedzeniu przejawiała się najbardziej jego tęsknota za Polską i dzieciństwem. Nauczył mnie
paru polskich potraw. Przez Paczkowskich dostawał torebki z barszczem z Polski”. Gombrowicz lubił proste smaki takie jak czerwony barszcz z kulebiakiem, młode ziemniaki ze zsiadłym mlekiem, sznycle w sosie cebulowym.
Przepis na czysty barszcz czerwony
Na barszcz w stylu demaskatora „pup” wszelakich potrzebne będą:
1 pęczek włoszczyzny
3 buraki
2 łyżeczki majeranku
2 liście laurowe
4 kulki ziela angielskiego
sól, pieprz, cukier
1/2 l kwasu buraczanego
1 ząbek czosnku
Włoszczyznę i buraki obrać, pokroić i zalać wodą. Do gotujących się warzyw dodać sól,
majeranek, ziele angielskie i liście laurowe. Gotować do czasu, aż buraki będą miękkie. Po czym
wyjąć je, zetrzeć na tarce o grubych oczkach i ponownie dodać do barszczu. Gotować 20 minut. Pod
koniec gotowania dołożyć rozgnieciony ząbek czosnku.
Barszcz przecedzić. Wlać kwas buraczany, doprawić solą i cukrem.
Po dodaniu kwasu buraczanego nie należy zupy gotować.
Wróćmy teraz do poezji i niepospolitych myśli Gombrowiczowskich: „Dlaczego nie smakuje
mi czysta poezja? Dlaczego? Czyż nie dla tych samych przyczyn, dla których nie smakuje mi cukier
w stanie czystym? Cukier nadaje się do osładzania kawy, ale nie do tego, aby go jeść łyżką z talerza
jak kaszankę. W poezji czystej, nadmiar poetycznych słów, nadmiar metafor, nadmiar sublimacji,
nadmiar, wreszcie, kondensacji i oczyszczenia ze wszelkiego elementu antypoetyckiego, co
upodabnia wiersze do chemicznego produktu”.
Nie dajmy się zatem zwieść ludzkiej słabości porządkowania świata, szufladkowania i
kategoryzowania. Nie przypisujmy poetom cech wymyślonych. A w kuchni – jak w życiu – ważna
jest równowaga. Człowiek, a poeta szczególnie, potrzebuje zarówno kotletów, jak i lekkiego deseru
z płatków migdałowych, pracowicie utartych z cukrem. Wszystkim zatem – bez względu na poglądy
– życzę jak najwięcej cukru do osłody prozy życia, a i kaszanki do święta też!