Tomasz Jakubiak
Opublikowano: 20-11-2018
Niezwykły, utalentowany, dowcipny, zero-jedynkowy w swojej pracy, ambitny, kreatywny, zarażający pozytywną energią. Kucharz. Dziennikarz kulinarny. Osobowość. Gospodarz popularnych programów: „Sztuka mięsa”, „Jakubiak w sezonie” oraz „Jakubiak lokalnie” w telewizji kuchnia+. Jak sam przyznaje: „Gotowaniem fascynuje się od najmłodszych lat. To mój żywioł, miłość i pasja. O jedzeniu potrafię opowiadać godzinami, okraszając historie właściwym sobie poczuciem humoru”.
Jak się w Polsce żyje znanemu, cenionemu kucharzowi i jednocześnie dziennikarzowi kulinarnemu, jakim niewątpliwie jesteś? Jak reagują na Ciebie mijający Cię ludzie?
Żyję się trochę inaczej niż w czasie, kiedy się nie występowało w TV (śmiech). Polacy kochają jeść więc i reagują pozytywnie na moją osobę. Staram się na antenie nie wydziwiać tylko pokazywać to, co każdy z nas kocha: mielonego, żeberka czy inne rolady. Pewnie to powoduje, że nie cisną pomidorami tylko się uśmiechają.
Skąd po tylu latach aktywności zawodowej i po tylu tysiącach opracowanych przepisów czerpiesz inspirację? Zdarza Ci się podglądać innych? Tak utalentowany szef ma swoje autorytety?
Najwięcej inspiracji czerpię na bank z podróży. Podróżując po świecie, poznaję nowe kultury, nowe produkty i nowe, szalone dania. To właśnie najbardziej pobudza mój mózg do tworzenia. Jednak to dopiero początek, bo później trzeba wszystko jakoś połączyć z naszą kuchnią i naszymi upodobaniami. Wtedy wkraczają podróże po polskich restauracjach, obserwowanie konkursów kulinarnych, no i najważniejsze: branie udziału w licznych dożynkach (śmiech). Tak, dożynki i festyny! Tam od licznych kół gospodyń wiejskich można spróbować dań regionalnych. Takie dania to istny spacer po kulinarnej historii naszego kraju. Dzięki takim potrawom można się dowiedzieć, jakie smaki kształtowały nasze upodobania, dlaczego lubimy mięso wieprzowe, a nie kuropatwę. Potem to łączę z podróżami i powstają jakieś kulinarne, dziwne przepisy (śmiech). A czy podglądam innych? Oczywiście!!! Jestem od wielu lat szefem, ale gdy zacząłem przenikać do telewizji, moja wiedza na temat produktu rosła, lecz technika stanęła w miejscu. Szefowie kuchni w dzisiejszych czasach pędzą za kulinarnymi trendami z prędkością światła więc muszę ich podglądać, a czasem i podkradać pomysły. Ale pytam czy mogę i nie ukrywam do kogo należą (śmiech). Co do autorytetów to jest wiele osób, które w moim życiu kulinarnym dały mi wiele nauk. Kuchnia to temat, który nie ma końca…
Regularnie wodzisz na kulinarne pokuszenie w telewizji. Co jest dla Ciebie większym wyzwaniem: gotowanie np. w telewizji śniadaniowej czy może prowadzenie niezwykle popularnych programów w telewizji tematycznej, jak Kuchnia+ czy teraz Foodnetwork? Jakie są kluczowe różnice?
Na 1000% tworzenie programów! Każda moja seria jest nie tylko nakręceniem kilku odcinków, ale pewną misją. W „Jakubiaku lokalnie” była to popularyzacja obłędnych, polskich produktów oraz wsparcie producentów. W „Sztuce mięsa” natomiast pokazuję uczciwych hodowców mięsa i opowiadam, dlaczego jeść takie, a nie inne. Widz w programie musi się jak najwięcej dowiedzieć tego, co ja się dowiedziałem, bo mi po wielu latach jakoś ufa i nie mogę nawalić. Czyli jest wyzwanie i lekki stresik, krótko mówiąc. Gotowanie w telewizji śniadaniowej jest dla mnie takim telewizyjnym odprężeniem – w dobrym tego słowa znaczeniu. Tam zawsze jest super atmosfera, mnóstwo ludzi za kamerami i bardzo mało czasu na powiedzenie czegoś mądrego. Czasami mózg nie nadąża i wychodzą śmieszne gagi sytuacyjne. Widz śniadaniowy też tego potrzebuje, chce wstawać z uśmiechem na twarzy, a nie głodny, jak po „ Sztuce mięsa” (śmiech).
A jak się zaraża smakiem, zapachem, barwą, teksturą w radio? To musi być niełatwe wyzwanie…
Są tacy ludzie jak np. Makłowicz, którzy nie muszą być szefami, ale umieją opowiadać o jedzeniu z ogromną charyzmą, bo kochają historie i jedzenie… Jest też tak w muzyce, że słuchając niektórych muzyków, słyszysz co grają… Lub np. w radiowych nielicznych kabareciarzach – gdy ich słuchasz to pękasz ze śmiechu. Wszystkich łączy pasja! Moim życiem jest jedzenie i gotowanie. To moja pasja i jedna z największych miłości. Wiem, że to ckliwe i brzmi jak pod publikę, ale tak jest. Opowiadając o tym, opowiadam jakbym to sam właśnie przeżywał.
W swojej pracy jesteś mocno skupiony na promowaniu zdrowego jedzenia. Co jest najważniejsze na tej płaszczyźnie? Produkt – jego pochodzenie i jakość? Czy może jego obróbka? A może po prostu częstotliwość i ilość spożywanego jedzenia?
Do zdrowego stylu życia to mi daleko, ale do jedzenia trochę bliżej. W jedzeniu moim zdaniem są dwie najważniejsze sprawy: 1. Produkt, produkt, produkt, a 2. Bilansowanie produktów, surowców w naszym organizmie. Nie wierzę w żadne mono diety czy inne pierdoły, żeby jeść tylko kapustę albo płatki owsiane. Jeść należy wszystko – tylko wtedy brzuszek jest szczęśliwy (śmiech).
W ciągu ostatnich dwóch dekad polska gastronomia bardzo przyspieszyła. Sporo podróżujesz po świecie i masz porównanie. Powiedz zatem, czego polscy szefowie jeszcze się nie nauczyli od kolegów z Zachodu?
Osobiście nie znam kraju, który bardziej rozwinąłby się niż Polska. Nie mówię tu o tym, że nagle wszędzie jest dobrze, ale o tym, że powracający kucharze z zagranicy oraz liczne programy i możliwość podróży dalej niż do Egiptu na all-a – wiele zmieniły. Przede wszystkim kucharze zdjęli te ciężkie kitle, mówiąc metaforycznie, kojarzące się z żurkiem i schabowym i dostali wiatru. Nowinki techniczne w przygotowywaniu dań czy zachodnie trendy rozlały się jak kipiące mleko. Teraz nawet na stacjach dania robi się metodą sous vide i większość wie czemu (śmiech). Uważam, że przełom dopiero się rozpoczął, a teraz go ulepszamy. Zachwyt biszkoptem z mikrofalówki, pianką czy wszechobecną zupą PHO kiedyś minie, ale techniki zostaną i trafią do naszej kuchni, aby pokazać na arenie świata, że mamy czym się chwalić. Kibicuję polskiej gastronomi, bo są jak widać powody.
Wśród licznych aktywności zawodowych, prowadzisz też warsztaty kulinarne. Najpewniej również dla osób spoza branży. Jak gotują Polacy? Jakie są nasze narodowe, najsilniejsze przyzwyczajenia i przekonania, nad którymi byłoby dobrze popracować?
Przyzwyczajenia… chyba największe to lenistwo, a przez to upraszczanie sobie życia kanapką czy makaronem. Te przyzwyczajenia jednak są coraz mniejsze. Gotowanie stało się modne i wręcz nie wypada zaprosić dziś gości i samemu nic nie przygotować. To spowodowało, że zwykły Kowalski chce się uczyć i idzie mu coraz lepiej! Krótko mówiąc, świadomość konsumencka, jak i kulinarna wśród społeczeństwa bardzo szybko wzrasta.
W Twoim portfolio na Kuchnia+ jest napisane, że jesteś „samozwańczym sarmatą XXI wieku”. Rozwiń proszę tę złotą i odważną myśl.
A to trzeba spytać Grzegorza Łapanowskiego! Stwierdził to po kilku latach przyjaźni i występów w telewizji DDTVN (śmiech). Tylko on zna odpowiedź…
Nie jest tajemnicą, że o jedzeniu lubisz i potrafisz opowiadać. A przy okazji masz poczucie humoru. Widzisz się w roli pierwszego w Polsce stand-upera kulinarnego? A może już nim w dość naturalny sposób się stałeś?
Hahahahaha! W kulinarnym życiu, zarówno tym podróżniczym, jak i codziennym, mam mnóstwo przygód i z reguły całkiem zabawnych. Potrafię o nich opowiadać, ale nie potrafię ich wymyślać (śmiech). Bycie stand-uperem jest bardzo trudne i wymaga ogromnej wyobraźni oraz dystansu, a ja nie wiem czy tak mam do końca (śmiech).
Masz jakieś „mega marzenie” związane z Twoją profesją?
Oczywiście, że mam – jak każdy… Moje to mieć małą knajpkę gdzieś, gdzie jest ciepło, a ludzie kochają kulinarny hedonizmy. Zawsze wracają na kolacje i wino, aby pogadać z przyjaciółmi. Do tego regionalne delikatesy oraz garmażerka połączona z domowym jedzeniem a la bar mleczny. No i zawsze mieć możliwość podróżowania i odkrywania nowych smaków.
P.S.
Smacznego wszystkim!
123gastro.pl – patron merytoryczny wywiadu