365 dni minęło…
Opublikowano: 14-05-2010

Mój rozmówca to bardzo zapracowany człowiek. Nie myśli o pracy, jedynie gdy płynie na ryby, wtedy się wycisza. W wolnych chwilach, których jest bardzo mało pomaga żonie uprawiać całkiem spory ogródek. Absolwent szkoły na Poznańskiej Darek Zahorański.
Dorota Karwacka: O czym marzył Darek Zahorański gdy był małym chłopcem?
Dariusz Zahorański: Zawsze od kiedy pamiętam chciałem pracować w kuchni, to mnie bardzo interesowało. Od małego chłopca zafascynowany byłem gotowaniem. W mojej rodzinie bardzo dobrze gotowali babcia, mama i wujek – który był Szefem Kuchni, pracował też na kontraktach w Iraku, Libii. Nie zajmowały mnie tak samochody jak gotowanie. Pamiętam jak kiedyś poobcinałem kwiatki w doniczce zaś kompozycja z nich znalazła się w garnku i imitowała zupę (śmiech).
D.K:18 kwietnia minął rok jak został Pan Prezesem OSSKiC. Jak ocenia Pan ten czas ?
D.Z: Wiedziałem gdzie wstępuję. Nie powiem, że jest łatwo i prosto. Najważniejsze było wytyczenie celów, priorytetów i dążenie do nich krok po kroku. Myślę, że w dużym stopniu udało nam się osiągnąć wiele zaplanowanych działań. Osoby dobrane do Zarządu rozumieją problemy OSSKiC ale bez pomocy samych członków, bez ich zaangażowania przyszłość Stowarzyszenia nie rysuje się „kolorowo”. Jak to zwykle bywa ludzie nie rozumieją co to jest samodzielne działanie w ramach OSSKiC i dlatego co jakiś czas słyszymy o Nas dziwne rzeczy.
Nie mniej jednak Prezes to nie cały OSSKiC, to także pozostali członkowie Zarządu, ale w znacznym stopniu członkowie zwykli OSSKiC z różnych części Polski, którzy ciężko pracują, promując OSSKiC ale i siebie w regionie.
D.K: Co było najtrudniejsze dla Pana jako prezesa w tym mijającym roku?
D.Z: Cały czas zmagam się z różnymi trudnościami. Współpracując z różnymi ludźmi widzę, że wielu z nich lubi mieć namacalne dowody i chce zobaczyć szybkie efekty pracy nowego Zarządu, a to nie do końca jest jednoznaczne. Zarząd sam niczego nie zrobi, może czuwać, wytyczać cele, wspierać ale działać musimy wszyscy, całe Stowarzyszenie. Do tego żeby poświęcić się sprawom społecznym trzeba poświęcić i rodzinę i czas prywatny, bywa że i służbowy a nawet własny urlop. I to poświęcenie jest wyznacznikiem tego co chcemy dać Stowarzyszeniu. Cóż raz się zbiera baty, innym razem pochwały.
D.K: Co w tym roku Prezesury sprawiło Panu największą radość?
D.Z: Po pierwsze sukcesem było to, że zostałem prezesem i został wybrany taki Zarząd. Cieszy mnie wspólna praca z poprzednim Zarządem i wspólna organizacja kilku imprez. Doceniam bardzo zaangażowanie kolegów z Wrocławia, Kotliny Kłodzkiej, Jeleniej Góry, Poznania.
Ponadto bardzo mnie ucieszyło, że wspólnie pracowaliśmy na Madonnie. Przygotowanie, obsługa i zapewnienie wyposażenia strony gastronomicznej koncertu było nie lada wyzwaniem. Przyjechali kucharze z całej Polski, zatem to był nasz taki mały sukces. Ponadto bardzo pozytywnie oceniam Wigilię Stowarzyszenia. Powrót sponsorów do OSSKiC-u. Myślę, że znalazłoby się jeszcze wiele rzeczy. Po tym roku stwierdzam, że warto to robić. Na ostatnim EuroGastro pokazały się z nami kolejne dwa stowarzyszenia, które funkcjonują samodzielnie ale respektują władze OSSKiC. Im więcej stowarzyszeń będzie pracowało z OSSKiC-em, tym lepiej. Tym więcej możemy osiągnąć w całej Polsce gdyż wiele stowarzyszeń jest regionalnych, które działają na rynku lokalnym.
D.K: Jest Pan Szefem Kuchni w Radisson Blu, pełni Pan funkcję Prezesa OSSKiC. Podejrzewam, że Pana grafik jest napięty. Jak spędza Pan wolny czas, gdy już wygospodaruje Pan chwile dla siebie?
D.Z: Staram się gdzieś wyjechać. Najczęściej są to Mazury albo jestem pod Warszawą w domu. I wtedy troszeczkę leniuchuję. W ostatni weekend jakieś kwiatki sadziłem, czekam do maja by drzewka przyciąć i tak właśnie aktywnie spędzam czas.
D.K: Najbliższe Pana plany?
D.Z: Chciałbym pojechać z rodziną na wakacje. Mam już kilka punktów, które wiem, że będę realizował, np. Dni Kuchni Polskiej w Erfurcie. Pod Erfurtem w Morsdorf, u znajomych robię to już od trzech lat podczas urlopu. Ten tydzień jest zawsze bardzo dobrze przyjmowany przez Niemców. Są bardzo przychylnie nastawieni i chwalą naszą kuchnię. Ponadto jeszcze gdzieś z żoną chcemy wyjechać we dwójkę. Odciąć się od wszystkiego, codziennych czynności i odpocząć, ale jeszcze nie ustaliliśmy gdzie to by mogło być.
D.K: Bardzo często widujemy Pana w jury na różnych konkursach kulinarnych. Jak ocenia Pan dzisiejszą młodzież, która startuje w takich zmaganiach?
D.Z: Zauważam u dzisiejszych młodych kucharzy brak priorytetów i wartości. Dla nich liczy się pieniądz, ile będą mogli zarobić i jak szybko. Nie widzą, że dla nich największą wartością na początku tej ścieżki jest poznanie jak najlepiej tego zawodu. Praktyki, które odbywają dopiero w późniejszym terminie przyniosą im korzyści w postaci pieniądza. Niestety jeszcze dziś Ci młodzi ludzie bardzo słabo znają języki obce, nie mają chęci własnego rozwoju, poprzez samoszkolenie, inwestowanie w siebie. Szybko też zniechęcają się w przypadku porażki. Czasami niska samoocena choć są zdolnymi ludźmi nie pozwala im się rozwijać. I to jest bardzo przykre. Ale po konkursie Życie ze smakiem… na Majdańskiej, coraz większa grupa ludzi spoza Warszawy zaczyna się wybijać. I to cieszy. Takich właśnie ludzi powinniśmy szukać, ambitnych, nie zmanierowanych.
D.K: O czym dzisiaj marzy Darek Zahorański?
D.Z: Marzę o tym, żeby to wszystko w co wkładam pracę sam czy łącznie z Zarządem dawało efekty. By OSSKiC był spójny i bardziej rozwinięty. Marzę o tym by szkoły bardziej merytorycznie spojrzały na to co my kucharze, szefowie kuchni jesteśmy w stanie im dać. Marzę o tym, żeby wrócić do prawdziwych szkół zawodowych, które kształcą robotników a nie robotnika niewykwalifikowanego, który jest w pewnym sensie produktem wybrakowanym. Bo dla mnie dwuletnie szkoły wypuszczają „produkt wybrakowany”. Bo ani to nie jest robotnik ani to nie jest pomagier.
Prywatnie marzę o spokoju w domu i spędzania w nim więcej czasu. Niestety większość czasu, który poświęciłem pracy powinienem spędzić z bliskimi.
D.K: Dziękuję za rozmowę .
D.Z: Dziękuję.